– Ja się zajebię kiedyś z tą moją siostrą,
Isabel, najpierw na siłę wcisnęła mi jakąś przypałową różową sukienkę, a teraz
lata po ogrodzie i w każdą dziurę wtyka róże i lilie, oczywiście różowe –
jęknęła Marta, wciskając się w jakiś tiulowo-koronkowy materiał.
Aaron zaczął się złośliwie śmiać, nie
mogąc przestać robić zdjęć Marcie, która wyglądała jak wielka, różowa
beza.
Ah, ta inwencja twórcza Loli.
– Biedactwo… Ale jakby nie było,
pozwoliłaś jej na urządzenie ci ślubu. Wiedziałaś, na co się piszesz –
skwitowała Iza, przyglądając się uważnie sukience Marty.
– Azza, a ty nie powinieneś mnie
podglądać, wynocha do Javiera!
– Ona nie pozwoliła – wymamrotał Aaron,
którego Iza brutalnie wypchnęła z pokoju. – Aua!
– A co miałam powiedzieć kobiecie w ósmym
miesiącu ciąży?! Urodziłaby na miejscu!
Lola tymczasem owszem, wtykała wszędzie
róże, ale biegać raczej nie mogła. Cholerny Ramsey i cholerny dziewiąty
miesiąc.
– Zwłaszcza jeśli tą kobietą jest Lola. Tu
sobie popraw – Iza chwyciła kawałek źle zawiniętego materiału. – Sukienki też
ci nie pozwoliła wybrać, nie?
– Haha, nie, no a jak. Kocham jej
zaborczość. A już miałam upatrzoną taką piękną, koronkową suknię do ziemi. W
tym wyglądam jak prostytutka! – Marta nadal nie mogła przeboleć decyzji
siostrzyczki.
– Wyglądasz jak beza a nie dziwka! –
rzucił głośno Ramsey, który znów wsadził łeb między drzwi i futrynę.
– RAMSEY!
– No idę, idę, już idę – burknął pod
nosem.
– Wiesz, aż tak źle to nie jest, ale no… w
długiej koronkowej pewnie wyglądałabyś lepiej.
– Bo niby mam eksponować nogi. Niezły
pomyślunek, nie?
– Lola nie myśli – pozwolił sobie na uwagę
Ramsey tym razem zza drzwi.
Chyba robił za szpiega, tudzież bał się
panikującego Torresa, który próbował Javiemu utlenić włosy
– Świetny. Zwłaszcza na ślubie. Ale to
nic, będzie oryginalnie. A ty, Ramsey, spieprzaj stąd, bo zaraz sam pójdziesz w
tej kiecce na ślub. A Marcie kupimy coś normalnego.
– Weź lepiej przypilnuj Fernando i
Javiera, bo jeszcze im coś głupiego do głowy przyjdzie.
– Ja tego nie założę! – wydarł się
panicznie. – Już przyszło. Woda utleniona i różowa mucha – burknął wciąż zza
drzwi.
– CO, KURWA?! Aaron, proszę, zrób coś, jako
jedyny… ekhm, normalny. Ja tam nie mogę się pokazać.
Ramsey westchnął chyba po raz tysiąc
pięćset osiemnasty, bo został wzięty za normalnego. Jasne, żeby przy Loli dało
się być normalnym.
– Zabiję go… – mruknęła Iza, mając na
myśli oczywiście Torresa.
– Gdzie jest Lola i ile jeszcze czasu
mamy? – zdenerwowała się Marta.
Lola wpadła zadyszana do pomieszczenia,
uśmiechając się promiennie i wciskając w dłonie Izy wielką wiązankę róż.
Różowych oczywiście.
– Jak ty ślicznie wyglądasz – zapiała na
widok bliźniaczki.
– Przecudownie wręcz – warknęła.
– Ty wiesz, co ten mój idiota wymyślił? –
krzyknęła Iza, prawie wypuszczając z rąk róże.
– Śliczniutko i tak różowiuko – zapiała
ponownie, po czym chwyciła siostrę za policzki i wycałowała. – Ależ słodziutko!
Co wymyślił? – zwróciła się do Izy. – Uważaj na kwiaty.
– Uważaj, makijaż rozmażesz.
– Iza, nałóż jej więcej różu – zwróciła
się do blondynki. – Za mało go, jest za blada. Nie rozmażę, nie panikuj.
Cóż, sama była cała w jakieś cholernej
purpurze, która w sumie zasłaniała jej ledwo tyłek i nawet ramiączek nie miała,
a w szpilkach chodziła niby dobrze, jakkolwiek wiadomo jak to ze szpilkami.
– Wymyślił sobie, że Javi musi wyglądać
tak jak on. To jeszcze wczoraj. Wyśmiałam go, a dzisiaj bawi się we fryzjera.
Utlenia mu włosy, czujesz to? Torres – mistrz fryzur… – mamrotała wkurzona Iza.
– Nie, ja tego nie wytrzymam. Ja tego
ślubu nie wezmę…
Lola zaczęła się panicznie śmiać.
– Torres to taki straszny kretyn.
Po czym sięgnęła do barku po trzy
kieliszki i nalała do każdego czystej.
– No, Marta, walnij sobie kolejkę na
stresy. A najlepiej wszystkie trzy kolejki.
– Weźmiesz. I nie ruszaj się – upomniała
Iza, szpachlująca Marcie policzki różem.
– Boże, oby tylko Javi nie dał się
nadtlenkowi wodoru!
I to wcale nie tak, że Marta już
wyglądała, jakby na dworze było z minus pięćdziesiąt stopni, a ona spędziła tam
z godzinę. A gdzie tam.
– Wyglądam jak porcelanowa lalka
matrioszka, Izka, spokój! – zaczęła się wyrywać.
– Marta, pij wódkę, a nie się rzucasz!
Wyglądasz ślicznie!
– Jak beza! – rzucił Aaron, który znów
wsadził łeb między futrynę a drzwi.
– Spierdalaj, ale już! – oburzyła się
Lola, na co ten tylko westchnął.
– No już mnie nie ma, tylko melduję, że
Javi i utleniacz się nie spotkali, ale szału nie ma – i sobie polazł.
– Ma Rudy szczęście.
– Wódkę? Przed ślubem?
– Pij, a nie narzekasz! – zbulwersowała
się Lola. – Javi dostał butelkę ruskiego szampana na uspokojenie i jakieś
proszki.
– WARIATKOWO! – krzyknęła Marta,
wychylając kieliszek.
– Jeszcze dwa pij! – nakazała Lola. –
Jakie tam wariatkowo, po prostu twój ślub – machnęła beztrosko rączką. –
Iza, my też po kolejeczce?
– Jasne! To znaczy ja tak, ty nie.
– To polej, a ja jeszcze Marcie włosy
podtapiruję.
– A nie spóźnimy się?
– Ile mamy czasu?
– Marta, królowa się nie spóźnia, to inni
przychodzą za wcześnie – pouczyła Lola.
– Ale ksiądz…
– Poczeka – Lola wzruszyła ramionami. –
Tyle dostał za udzielenie tego ślubu w piątek, że nawet nie narzekaj.
– W piątek, żeby balangować dwa dni, nie?
Lola roześmiała się pięknie jako
potwierdzenie. Potem odepchnęła Martę na jakieś dwa kroki, chociaż ta prawie
się wyjebała, by ocenić efekt. Pocmokała, pomyślała – rzadkie zjawisko! – i
uznała:
– Ujdziesz w tłoku.
– Dzięki za komplement, siostra
Lola lekko dygnęła, po czym zaklęła:
– Kurwa, w ciąży mi się zachciało być.
Cholerny bachor mi już przeszkadza, nawet się schylić, kurwa, nie idzie
– To weź się ogarnij i usiądź.
– Jasne, a ten kretyn Ramsey nie
przypilnuje Rudego i twój przyszły mąż skończy z różowymi pasemkami – burknęła.
– O ile już nie skończył.
– To weź ich rozgoń.
– Jak już to ma biały łeb. Różowych
pasemek Torres mu nie zrobi – wtrąciła Iza.
– Takie ciemne włosy to ciężko rozjaśnić,
nie? – miała nadzieję M.
Lola znów zaczęła się śmiać, teraz chyba
trochę zdenerwowana wszystkim dookoła. Że też się jej zachciało, byłej
blondynce, organizować weselicho.
– Rozjaśniłby mu je do rudego – rzuciła L.
kompletnie bez zastanawiania
– O boże dębowy…
– Isabel, weź zobacz, czy Rudy nie zrobił
swojej kopii, co? – poprosiła ładnie Lola. – Mnie kurewsko boli wszystko, a ten
bachor jeszcze się obudził i kopie.
– To dzieci śpią w płodzie i się budzą?
– Jasne, lecę. Przy okazji go opieprzę.
– A co ja, kurwa, ginekolog czy inny
lekarz, żeby to wiedzieć? – wymamrotała Lola. – Daj mi tej wódki, co?
– SPIERDALAJ.
– No dzięki, siostra – prychnęła. Po
chwili milczenia jednak zebrała się w sobie i z wielkim uśmiechem na ustach
wstała. – No, siostra, idziemy. Twój wielki, różowy dzień.
– O boże, zesram się z nerwów. No ale raz
Busquetsowi śmierć.
– I wciąż wygląda jak wielka beza – zakpił
Ramsey, ponownie pojawiając się w drzwiach z aparatem. – Piękne panie,
pamiątkowa samojebka, co wy na to?
– Nope.
– To ja wam zrobię zdjęcie – rzucił
beztrosko, a następnie prawie dostał wazonem w łeb. Cud, że Loli rozregulował
się celownik ze stresu.
– Spokojnie, Lola.
– Bo mnie wkurwia no! – rzekła. – Pałęta
się jak ta kura szukająca ziaren.
Ramsey westchnął, po czym odważnie zbliżył
się do Loli i lekko ją objął.
– Nie wkurwiaj się, co? – wymamrotał. Ona
tylko prychnęła coś pod nosem.
– Gdzie jest Iza i co z głową Martíneza? –
dodała głośniej.
Lola chyba nie wytrzymywała nerwowo, ale
co się dziwić lasce w dziewiątym miesiącu
– Zamorduję tego idiotę! – Iza wpadła do
pokoju, co drugie słowo rzucając jakieś wyzwisko na Torresa. – Javi żyje i tak
dalej, ale, kurwa, ten jełop stwierdził, że lepiej by mu było z podciętymi
bokami i teraz siedzi ze swoim fryzjerem.
– Idziemy na ten ślub?
Lola wybuchła znów śmiechem, bo Iza
wściekła to Iza czerwona, zaś ta czerwień z brzoskwiniową sukienką wyglądała
komicznie. I wcale nie chodzi o tę kokardę na pośladkach, a gdzie tam.
– No chyba idziemy – rzucił Ramsey.
– No to hejże.
– Marta, chcesz jeszcze setkę na nerwa? –
zapytała Lola.
– Ja chcę – mruknęła Iza.
– Nein, danke. Doprowadź mnie na ten ślub
i później będzie z górki, bo póki co, to jest komedia.
– Chyba komediodramat – pozwolił sobie
wtrącić Ramsey, za co dostał od Loli w łeb.
– Almodrama? – sprostowała panna młoda.
– Marta, pij wódkę i idziemy – uciął
Walijczyk, na siłę wlewając w blondynkę jeszcze jeden kieliszek. Co tam, Javier
nie wyczuje po tym ruskim szampanie.
– Brrr, idziemy!
Lola prychnęła pod nosem, kiedy Ramsey
bezpardonowo mocniej owinął jej talię ramieniem, ale nie skomentowała tego,
tylko ruszyła przodem pochodu, mając nadzieję, że ten tępy jak kilo gwoździ bez
główek Torres nie zrobił Javiemu niczego kretyńskiego.
I wtedy jakiś skacowany organista zagrał
marsz Mendelsona, Javier stał na ślubnym kobiercu, a
Marta w dziwkarskiej-bezie z burakiem na twarzy ruszyła ku altance. Jakkolwiek
burak był raczej spowodowany tą toną różu, jaką niezadowolona Iza odpędzająca
się od Torresa – ruski szampan padł raczej jego ofiarą – naładowała na jej
twarz pod nakazem Loli. A więc Marta wyglądała wyjątkowo odrażająco, jak na
standardy typowej panny młodej. Liczyła na to, że ślubu nie da się doprowadzić
do końca i pod koniec lata będzie mogła sama z Javierem pobrać się gdzieś na
piaszczystej plaży Morza Śródziemnego.
Niedoczekanie jej, bo Lola i tak by
zrobiła wielkie różowe weselicho nawet na plaży. Znając swoją siostrę, miała
nadzieję, że uda się jej ukryć tenże fakt przed jej oczami. Jakkolwiek to znów
było niemożliwe, a ślub toczył się po ślubowemu. Ksiądz coś tam gadał, połowa
gości sobie zasnęła, a Torres to nawet się obślinił przy tym, aż przyszła
chwila na przysięgę.
Młodzi już zakładali na swoje palce
obrączki, gdy ogród przeszył krzyk. Lola wydała ów krzyk, tudzież przekleństwo,
Ramsey zaś zaczął od razu panikować:
– Kochanie, kochanie, Lols, skarbie, co
się dzieje?! Wszystko okej? Nic się nie stało? Lola, mów do mnie!
I tak dalej, i tak dalej. Zamknął się
dopiero, kiedy znów dostał w łeb.
– Skurcze mam, debilu.
– Torres, weź pomóż Aaronowi ją wynieść! –
rozkazała Iza.
Na to Rudy zrobił wielkie oczy, tak samo
jak prawie-już-małżeństwo i osunął się z krzesła. Nieźle.
– Kurwa mać, weźcie się hajtajcie
szybciej! – wydarła się Lola, zaciskając mocno palce na dłoni Aarona. Chyba
dość mocno wbijała mu tipsy, ale zachował zimną twarz.
– Ogłaszam was mężem i żoną! – wypalił
ksiądz, pomijając inne formułki.
Nowożeńcy nawet się nie pocałowali, tylko
szybko podbiegli do siedzącej w pierwszym rzędzie Loli i spanikowani wzięli ją
za ręce.
– No, wiedziałam, komu płacę tyle
cholernego szmalu Ramseya – odparła na to Lola, po czym znów skrzywiła się z
bólu, kiedy prowadzili ją do wyjścia.
Ksiądz chyba się zarumienił, ale who
cares, już i tak nikt nie zwracał na niego uwagi. Teraz głównym punktem imprezy
była Lola.
Szkoda, że nie wódka, której Ramsey kupił
chyba z hektolitr. Najwyżej będzie na chrzciny.
Problem był taki, że nie miał kto prowadzić,
bo każdy był po kilku głębszych. Za kierownicą vana ciotki–babci Martineza
znalazł się więc ksiądz, już o normalnym kolorycie twarzy.
Jakkolwiek Lola chyba pilnie wymagała
alkoholu, Ramseyowi powoli drętwiała ręka. Cholerne tipsy.
– Ksiądz prowadzi samochód – panikowała
Lola. – Jeszcze niech się, kurwa, zacznie modlić!
– Ja mam na imię Juan Antonio Francisco! –
odparł na to oburzony ksiądz, który nie chciał chyba być anonimowy.
Ale by jej chyba nie wpuścili do szpitala
z procentami. Nieważne, najwyżej Marta w bezie łupnęłaby na jakiegoś lekarza
okiem.
– Serio, kurwa, mówię. Co tam, że rodzę,
odprawmy mszę, bo mam skurcze! – panikowała dalej Lola. – Kurwa mać, Ramsey,
zapierdolę cię tępym tłuczkiem, że ci się pieprzenia zachciało.
I co tam, że ksiądz znów był czerwony jak
policzki Marty.
– Ha, czyli to moje dziecko! – triumfował
jednak Aaron.
– Tego nie powiedziałam, kretynie.
– Proszę, dostańmy się do tego szpitala
jak najszybciej – wydukała Marta, ściskając rękę zalanego ruskim czymś Javiera.
Torres znów spał na kolanach Izy, chociaż
chyba tylko sam pan Bóg wiedział, jak się całą ekipą do samochodu zmieścili.
Jakkolwiek Iza swojego rudzielca cuciła brutalnie. A może to był skutek modlitw
Juana Antonio Francisco. Dobry ksiądz nie jest zły, szczególnie chwilę po
szybkim ślubie w piątek.
– Kurwa, chuj trafił dwa dni poprawin –
wymamrotała nagle Lola.
– Ty się raczej ciesz, że ci wody nie
odeszły – odparła na to Iza, patrząc z lekką pogardą na oślinionego Torresa.
– To nic, pobalujemy na chrzcinach, albo
ślubie Izy i Torresa – te słowa Javiera rozbudziły skutecznie Rudego.
– Co, co, co?! Jaki ślub, będzie
wódka?
– Żadnego ślubu! – zaprzeczyła Iza, a
Ramsey dodał od siebie:
– Jakie chrzciny, jak on dzieci robić nie
potrafi.
– CHRZCINY DZIECKA LOLI, DEBILU!
– Marta, to ja tu mam prawo krzyczeć, nie
ty – oburzyła się Lola, po czym w istocie zaczęła znów krzyczeć. – Te, ksiądz,
jedźta szybciej.
– No już – próbowała ją uspokajać świeżo
upieczona żonka.
Tyle dobrego, że korków nie było i było
już po ślubie, więc Lola stresowała się trochę mniej. Jakkolwiek stresowała się
dalej, bo musiała nareszcie się zdecydować, kto znajdzie się w rubryce akcie
urodzenia.
– Dzieeeeewczyyyny? – rzuciła nieśmiało.
– Co?
– Myślicie, że powinnam zadzwonić do Maxa,
że rodzę? – zapytała totalnie na miejscu.
– A kto jest ojcem?
– Jeszcze nie zdecydowałam i właśnie w tym
problem!
Ramsey tylko przewrócił oczami, bo w sumie
bolała go kurewsko ręka od tych cholernych tipsów w kolorze dziwkarskiej
czerwieni
– To weź pomyśl, z kim się pierdoliłaś
dziewięć miesięcy temu.
– Długa lista – rzucił z lekką drwiną
Ramsey.
– Marta – Lola uniosła oczy ku niebu. –
Ojcem będzie ten, kogo wybiorę.
– Czyli ja – rzucił pod nosem z przekąsem
Aaron i tyle dobrego, że Lola akurat miała kolejny skurcz. Ale mogliby ją już
zabrać na tę cholerną porodówkę, przynajmniej nie wbijałaby mu się przez chwilę
w rękę.
– Jebło cię?!
– Jebał to mnie Ramsey, w istocie –
syknęła Lola, po czym westchnięciem pełnym ulgi przywitała te cholerne
pielęgniarki. – Ramsey, ja ci serio wpierdolę za tego bachora – dodała jeszcze,
nim zniknęła. Aaron podążył za nią, ale po chwili się cofnął i rzucił:
– No i tyle na temat ojcostwa. Bachor jest
mój – uśmiechnął się promiennie, po czym poleciał za nią.
– Pojebani – westchnęła Isabel.
– Ma ktoś sezamki? – dodał Torres. – Nudzę
się.
– Nie mam nic, tylko tonę różu na gębie.
– Chujowo – skwitowała Iza, po czym
sięgnęła po jedno z pisemek.
– Bardzo.
Jakieś dziesięć godzin później, może
dwanaście, kiedy Torres już dawno wygodnie leżał na środku korytarza, mając
wyjebane na cały świat, a Iza piła trzecią kawę i czytała kolejne pisemko, zaś
Javi próbował uspokoić zdenerwowaną żonkę, wypadł z porodówki Ramsey i tylko
rzucił:
– Syna mam.
Po czym sobie zemdlał.
– Awuuuuuuuuuuuuu!
– Oby tylko Ramsey nie nazwał go jakoś
chujowo – rzuciła Iza. – Marta, myślisz, że możemy do niej iść?
– Myślę, że zaraz umrę.
– Javier, trzymaj ją –
nakazała Iza. A potem niezbyt subtelnie ocuciła Ramseya. – Jak nazwaliście
dzieciaka?
Ramsey popatrzył nieprzytomnie
po świecie, po czym wymamrotał:
– Juan Antonio
Francisco.
I zemdlał znów.
*koniec
odcinka finałowego*
Lola: Szczerze, nie chcę wiedzieć, jak Marta mnie zmusiła, żebym to opublikowała po dwóch latach. Ani co my miałyśmy w głowach dwa lata temu, że aż powstał Absurd. Ale podśmiechujki z Torresa zawsze będą mnie bawić. Enjoy!
Marta: Pisanie tego było mega frajdą i po tych dwóch-trzech latach nadal jest z tego mega beka. Ale słowo, jesteśmy najbardziej poważne, nie szukajcie żadnych odwołań postaci do autorek etc!