– Niespodzianka! – krzyknęło pięć
osób, widząc otwierające się drzwi do londyńskiego mieszkania na West Endzie i wtaczającej
się przez nie Loli.
– Ramsey, jak ci, kurwa, nogi z dupy
powyrywam – warknęła szatyneczka z wybitnymi odrostami – w końcu farba źle może
się przysłużyć dziecku – ściągając z siebie płaszcz.
Po chwili grupa zaintonowała gromkie
'Hepi berfzdej tu ju', chcąc uhonorować solenizantkę. Nikt nie słuchał, co ma
do powiedzenia, bowiem wszyscy chcieli się dobrze zabawić, a urodziny Loli były
dobrą ku temu okazją.
Szkoda tylko, że nikt nie pomyślał,
iż solenizantka – obecnie jakoś między siódmym a ósmym miesiącem ciąży – nie
będzie mogła się schlać, a wycie całego towarzystwa będzie mocno ranić jej
biedne uszy.
– Zamorduję was – mamrotała pod
nosem. – Jak Maxa kocham, zamorduję was wszystkich z zimną krwią
– Lool, wyluzuj! – krzyknął gdzieś z
tyłu lekko podchmielony Javi. Lekko.
– Bo wy mi się tu spijecie, a ten
złomowy debil mi nawet piwa bezalkoholowego nie da! – zapiała, usiadłszy ciężko
na sofie w salonie.
– Piwo bezalkoholowe także ma jakiś
alkohol. Ale mamy dla ciebie, siostra, szampana truskawkowego dla pięciolatków.
– I oj tam od razu spijecie – Iza uśmiechnęła
się szeroko. – Nie będziemy przesadzać przecież.
– Jeszcze bardziej pocieszające –
prychnęła. – Nie lubię truskawek.
– Ale ja lubię – rozweselił się
natychmiast Aaron.
– A w łeb chcesz, durniu? – warknęła
na to Lola. Po chwili jednak odpuściła: – Ramsey, zapierdalaj do piwniczki po
ten bimber od Zlatana, ale już!
– Tu jest tort, pomyśl życzenie,
zdmuchnij świeczki – nakazała Marta, wskazując na wielkie, czekoladowe ciacho.
Lols wstała z sofy – cóż, chwilę jej
to zajęło, w końcu dziecko w drodze i tak dalej – po czym dotoczyła się do
ciasta, pomyślała szybko życzenie, zdmuchnęła świeczki i zaczęła się rządzić:
– Iza, Marta, łyżeczki są w trzeciej
szufladzie od lewej, talerzyki w drugiej szafce od lodówki. Kieliszki do
szampana znajdziecie gdzieś w kuchni, zresztą, poradzicie sobie.
– Najpierw powiedz, co pomyślałaś!
Javi, Rudy, Aaron, do kuchni! – wydała rozkaz Marta.
– A co ja mogłam pomyśleć? – zaśmiała
się złośliwie szatynka. – Ramsey, tylko weź przytargaj ten jebany bimber! I
marmolady mi przynieś, wiśniowej chcę – to nic, że smaczki przeszły Loli jakoś
w połowie stycznia, tępy Walijczyk wiedzieć tego nie musiał, bo poleciał do
piwniczki jak na skrzydłach.
– Max? – szepnęła blondynka.
Lola roześmiała się radośnie.
– Nie, nie, nie musiałam. Wysłał mi
dziś dziesięć tysięcy smsów i bukiet chyba z trzystu róż. Zgaduj dalej.
– Żeby te dziecko nie było Aaronowe?
– To nie problem – machnęła dłonią. –
Czyje dziecko, to się zobaczy, kiedy będę uzupełniała rubrykę "dane
ojca" w akcie urodzenia. Ale żeby ten debil zmądrzał... cóż, to chyba
marzenie ściętej głowy. RAMSEY, KURWA TWOJA MAĆ, GDZIE JEST MÓJ DŻEM?
– To ja nie wiem. Jak coś zjemy, to
ogarniemy prezenty?
W myślach już Lola błagała, aby
prezentem nie była przypadkiem trzecia lokówka lub wizyta w spa. Ale nie
powiedziała tego, uśmiechnęła się tylko cierpiętniczo:
– Zjemy, jak ci debile ogarną moją
kuchnię, która wcale nie jest skomplikowana!
– Dobra, idę tam, a ty siedź i nie
zaglądaj do prezentów. Ani nie podrywaj Javiego.
– Przypilnuję jej – obiecała Iza,
próbując uniknąć przygotowywania żarcia.
– Dlaczego miałabym podrywać Javiego?
– zaciekawiła się Lola, podrapała po włosach, po czym zaklęła wyraziście, kiedy
dotarło do niej, iż rozpierdoliła sobie pięknego koka na czubku głowy.
– Nie wiem, chłop już podpity, a ci
może coś zawsze odbić – powiedziała nadzwyczaj rozpromieniona M., wchodząc do
salonu przed piłkarzami, niosącymi żarcie oraz zastawę.
– No to mów jemu, żeby nie podrywał
ciężarnej – oburzyła się Lola. Zdyszany Ramsey podał jej słoik marmolady, na co
zareagowała krótkim uśmiechem.
– Przynajmniej dałabyś buziaka –
mruknął.
– Chyba w twoich debilnych marzeniach
– odwarknęła, po czym zanurzyła łyżkę w marmoladzie.
– A co z prezentami? – zapytał
PRZYSTOJNIEJSZY z Hiszpanów.
– Marta, wiesz, że przystojniejszy to
kwestia gustu? – zakpił Ramsey. – Przystojny również może być taki Cazorla... –
przerwał pod spojrzeniem Loli.
– Nie pogrążaj się, Ramsey.
– Ramsey, debilu, przez ciebie się
zakrztusiłam wodą.
Lola zaśmiała się na widok lekko
spanikowanego Javiego, który za bardzo nie wiedział, czy klepać Martę między
łopatki czy nie.
– Dobra, róbmy coooooś – powiedziała
między atakami kaszlu M.
– Napijmy się! – zawołała Iza. –
Sorry, Lola, ale mam ochotę się napić.
– Siedzimy i jemy – zauważyła
słusznie Lola. – Tak w gruncie rzeczy, to nie da się robić niczego, bo zawsze
robi się coś – dodała filozoficznym tonem.
– Tak, L., to było tak kuuurewsko
głębokie – prychnął złośliwie Ramsey.
– Ja pierdolę – skomentował Javi.
– Nie napijemy się? – posmutniała
Iza.
– Lola nie pije – zastrzegł Ramsey.
– No jasne, bo oni nie wiedzą –
burknęła L. – Na pewno nie jestem w ciąży, w końcu to naturalne, że kobieta ma
w talii ze sto dwadzieścia centymetrów.
– Ja się chętnie napiję, jest co
opijać! – zachichotała M
– Super! To pijemy – ożywiła się
blondynka. – Chłopaki, polejcie.
– Robi się.
– Lol, może masz ochotę na jakąś
herbatkę, czy coś? – zapytał łagodnie Ramsey.
– Herbatkę, kurwa? Ty mi będziesz tu
wódkę pił, a ja mi proponujesz herbatkę? Eh, jak mi zrobisz z hibiskusa, to
może jej nie wyleję na ten twój pusty łeb.
– Dobra, łap, sisi, to od Maxa –
wykorzystując moment nieobecności Ramseya, Marta rzuciła Loli płaski prezent,
opakowany w kwiecisty papier.
Lola złapała w mig, jednak powstrzymała
się przed otworzeniem.
– Co to jest? – zapytała ostrożnie.
– Sama zobacz – wyszczerzyła się.
No to zobaczyła, po czym westchnęła
tylko na widok czekolady:
– Kkolejny, co chce mnie roztyć. Ale
spa jest okej – uśmiechnęła się delikatnie. Odłożyła płaskie pudełeczko obok,
po czym dodała konspiracyjnym szeptem: – Celowo spa? I celowo wysyła mnie tam
niby samą?
– Przecież mówiłaś wcześniej, że nie
chcesz spa – chwycił Lolę za słówka pamiętliwy Javi.
– Przecież mówiłeś kiedyś, że kochasz
Athletic i nigdy nie odejdziesz – odszczekała natychmiast szatynka.
– A ty swoje, nadal – warknęła M.
– Dawno i, jak widać, nieprawda.
– Bo się, kurwa, naobiecywał, a jak
się potransferował, to się cała drużyna posypała – zachlipała Lola. – Widzisz,
Javier, to tylko słowa, nie przywiązuj do nich wagi.
– Ehm, Lols, twoja herbatka – Aaron
podał jej duży kubek w różową krowę. Nie powiedziała ani słowa.
– Uważasz, ze to przeze mnie? –
ciągnął temat dalej.
– A przez kogo? – burknęła. – no
raczej nie przeze mnie.
– Przecież nie mam wpływu na formę
tych głupków. I fakt, iż Floris pokłócił się z Bielsą.
– Ej, zostaw go i zobacz, co dostałaś
od nas! – zawołała Iza, odstawiając kieliszek wina i rzucając w Lolę prezentem.
– Ej, nie kłóć się z kobietą w ciąży –
szepnął Ramsey. – Bo potem ja na tym cierpię.
Lola złapała znów prezent w locie, po
czym zapytała od razu:
– Żadne spa, prawda? No mówicie, nie
lubię niespodzianek!
– Nie, kurwa, ty Kanonierze od
siedmiu boleści! Czemu ja zawsze muszę słuchać od Loli?
– Odpuść jej, blondynka w końcu –
dodał już prawie bezgłośnie Ramsey, modląc się, żeby żadna z dziewcząt go nie
usłyszała.
– Niech raczej ona mi odpuści.
– Ona ci nie odpuści, baskijski
zdrajco – burknęła Lola. – Poza tym jesteś schlany jak cholera. Iza, no co jest
w tym cudeńku? – zapytała ponownie, jakby nie chciała otwierać jeszcze.
– Poookaż prezent, sisi!
Lola podała siostrze ową rzecz bez
słowa.
– Kubki – odpowiedziała Iza,
niesamowicie dumna z siebie. – Trzy piękne kubki.
– Ja? Wcale nie jestem schlany –
zabełkotał i poszedł szukać schronienia w ramionach Marty, która niestety była
zajęta odpakowywaniem prezentu od Izy. – Nikt mnie nie chce, kurwa – zaklął
Bask.
– Widzisz, Ramsey, kupili nam kubki,
a ty ostatnio stwierdziłeś, że po co mi kolejny komplet filiżanek. Nawet Iza i
Rudy wiedzą, że mam za mało naczyń! Idź do prezesa Bayernu, on na pewno cię
zechce – sarknęła jeszcze.
– Eeee, Iza, Torres, co to jest?
– Kubki są super! Sama mam dwie
szafki w kuchni upchane tylko kubkami. W różne wzory, w różnych kolorach –
mówiła z pasją blondynka. – Ja uwielbiam kubki, a Torres dał mi wolną rękę,
więc...
– Lola, plis, przystopuj –
powiedziała Marta i, uwolniwszy się od prezentu, poszła za Javim, który
postanowił wyjść z mieszkania i zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Przesadziłam? – zdziwiła się Lola.
– Przesadziłaś – przyznał Ramsey.
– No tak, wjechałam na kruche, męskie
ego – prychnęła. – Kubki są cool. Choć bardziej spodziewałam się sezamków.
– Zajrzyj do kubka. – uśmiechnął się
Torres.
– No nie gadaj... – załamała się Iza.
– Przecież ona ma alergię, debilu... Czy tam coś.
– Patrz, Ramsey, dostałeś trzy paczki
sezamków – roześmiała się Lola, zajrzawszy już do kubków.
– Widzisz. Nie zmarnują się.
W pewnym momencie do pokoju cicho
wsunęli się Marta i Martínez, trzymając się za ręce.
– Ooo, pogodzili się – zaśmiała się
Lola, na którą herbatka z hibiskusa działała podobnie jak alkohol.
– Pogodzili się, pogodzili, ale masz
tu prezent od nas, siostra – podała dość spore pudełko Marta.
– Maaaaartaaaaaaa – zajęczała Lola,
wcale nie zainteresowawszy się prezentem. – Ja się upiłam, czy mi coś tam
błyska koło ciebie?
– Ale co? – odpowiedziała wspomniana.
– No coś mi błyska. Izia, a tobie
nie? – zdziwiła się Lola. – RAMSEY, TY DURNIU, CO MI, KURWA MAĆ, DOLAŁEŚ DO
HERBATKI?
– Aaaaa, pierścionek, kocie.
– I to ja jestem podpity – mruknął
Javi.
– Co? – Iza odkleiła się od
kieliszka. – No błyska! Pokaż go.
– Tylko nie urwijcie mi palca,
kochane.
– Dobrze, że to nie obrączka –
wymamrotała pod nosem, po czym dotarło do niej, co to oznacza. – AWWWWWWW,
SIOSTRA, JA WSZYSTKO ZORGANIZUJĘ! Już to widzę, wszystko w kolorze lilii i
brzoskwini! I będą takie małe bukieciki na stołach!...
– Świetnie, L. popadła w swój hurraoptymizm
– westchnął Ramsey. – Marto, teraz nie będzie już spokoju.
– KURWA, NIE!
– To może toaścik? – zaproponowała
Iza.
– SPRZECIW! – dołączył się Javi.
– Za solenizankę?
– Za Was obie!
– TAK, TAK, TAK! I UBIERZEMY CIĘ W
TAKĄ FAJNĄ KIECKĘ! Pamiętasz, Aaron, tę białą, co ostatnio ci pokazywałam?
– Tę jak beza?
– Aaron, ona nie wyglądała jak beza! –
oburzyła się szatynka.
– Jasne, tylko miała sto tysięcy
koronek, falbanek i chuj wie czego.
– To zrobimy dwa, żeby się bardziej
schlać!
– Martínez, dwa wesela? – zironizował
Aaron. – Ona dwa wam osłodzi.
– Jestem za! – natychmiast poparła
blondynka.
– Nie, dwa toasty, debilu.
– To pijemy! – zarządziła Iza.
– Zdrowie!
– Zorganizujemy dwa wesela! – złapała
Lola. – Jedno w kolorze lilii i brzoskwini w Polsce, a drugie w tam u ciebie, w
Navarrze, i będzie różowe! I będą gołębie, koniecznie będą gołębie! Nakarmimy
je, oczywiście, brokatem, bo jakże inaczej! I dużo białych płatków kwiatów.
Albo różowych! Ojej, już to widzę, to takie piękne będzie!
– My chcemy w Monachium. I nie będzie
żadnych gołębi, Loluś.
– Różowe? – skrzywiła się Iza,
opierając się plecami o Torresa. – To takie oklepane i słodkie... Nie różowe.
– Muszą być gołębie! Co to za wesele
bez gołębi i bez różu?! Ale na wakacje, a może nawet później, chcę najpierw
urodzić i wrócić do formy, no bez przesady! Poza tym, ja tego nie zorganizuję w
sumie przed sierpniem... Ej, siostra, no to trzy i będzie gites. A ten w
Monachium możemy zrobić na biało i z toną koronki!
– Do sierpnia zdążę, prawda, Aaron? –
spojrzała znacząco na piłkarzyka Kanonierów, który gorliwie pokiwał głową chyba
tylko dlatego, że nie chciał znów być opieprzonym. Bo wiedzieć, co się działo,
to Ramsey raczej nie wiedział.
– N-I-E!
– Ogar, Lola! – krzyknął Javier.
– Czy wy mi właśnie powiedzieliście,
że nie mogę zrobić wam ślubu? – zapytała płaczliwie Lola. Następnie zaś wstała
i wymaszerowała z pokoju, Ramsey zaś podążył za nią niczym piesek pokojowy.
– Tak.
*koniec odcinka 7*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz