Uwaga!

Autorki na wstępie chciały zastrzec, że nie odpowiadają za urazy na tle psychicznym i fizycznym po przeczytaniu poniższego. Polecają również przed czytaniem znaleźć bezpieczną pozycję, ażeby ewentualny upadek nie zaowocował powazniejszymi konsekwencjami.
I nie, my wcale nie jesteśmy tak pojebane, jak może się Wam wydawać po przeczytaniu Absurdu :D

sobota, 10 września 2016

Odcinek 6.

Lola rozciągnęła się, siedząc na miękkim leżaczku u boku swojego prawdziwego ukochanego – o mniej lub więcej dziwo: nie Ramseya – po czym spojrzała na niego, roześmiała się i rzuciła:
– Czy tylko mi się wydaje, czy Max ma pucołowate policzki?
– A ta dalej o tym samym… – mruknęła M.
Szatyneczka przechyliła głowę o jakiś trzydzieści dwa stopnie, po czym bezpardonowo chwyciła Brazylijczyka za policzki i zapiszczała:
– Puci-puci, skarbie!
O dziwo, ten pozostał niewzruszony, co najwyżej podśmiewał się z niej pod nosem.
– Fejspalm – rzucił Javier, nudząc się na leżaku obok Marty.
Iza wybuchła śmiechem, upuszczając pudełeczko z kremem do opalania.
– Kochanie, mógłbyś mi go podać? – spytała, robiąc słodkie oczka do Torresa.
Ten nawet na nią nie spojrzał, zajęty grzebaniem patykiem w piasku.
– Czy nikt mnie nie wesprze? – oburzyła się Lola. – Torres tęskni za sezamkami, czy zgubił coś w tym piachu?
– Nasmarować ci plecy, Lol? – zainteresował się Max, mając cichą nadzieję, że Rude to to odciągnie uwagę szatyneczki od jego własnych wcale nie pucołowatych policzków.
– A mógłbyś? – rozjaśniło się dziewczę. Skinął głową. – Mój Puci-Puci – rozszerzyła się czule.
– Torres się na mnie obraził – powiedziała Iza, wpatrując się z dumą z siebie w jego plecy.
– Torres zachowuje się jak upośledzony – skomentowała M.
– Torres, pomóc ci szukać czegoś? – zapalił się Javi.
– Torres jest upośledzony – sprecyzowała Lola. – Bez urazy, Isabel.
– Jeszcze jeden, kurwa – jęknęła M.
– Nie, spoko. I przewrażliwiony. Wścieka się, bo dostałam rano walentynkę od Deu…
– Tja, ty chociaż coś dostałaś, Izia – prychnęła Marta.
– Max, a może tak ty też z nimi w piachu pogrzebiesz? – zironizowała Lol. 
– Wolę jednak ciebie – uśmiechnął się delikatnie Andrade, rozsmarowując kolejną porcję kremu na jej plecach. – I nasze małe kochane cudo. 
– Ja dostałam Maxa! – wtrąciła Lola w rozmowę. – Przyleciał do mnie z Paryża, a wiecie, jak ciężko było… – po czym urwała gwałtownie. – No, a on dostał dziecko.
– Liczyłam na coś od Rudego, ale foch to foch – mruknęła Iza, sięgając do torby po paczkę sezamków. – Chcecie? – spytała dziewczyn.
– To kogo te dziecko jest w końcu? – krzyknął znad piasku Javier.
– Jestem uczulona, ale daj Puci-Puci – odparła Lola. 
– Nie chcę. No jak to czyje? MOJE!
– Nein, nie lubię.
– Siostra, za jakie grzechy szwabisz?
– Którego mężczyzny – sprecyzował Javier.
– To od Bawarii Javusia – wyjaśniła.
– Chłopaki? – Iza podsunęła im całą paczkę sezamków. Torres przez chwilę patrzył na nie z ochotą, jednak szybko odwrócił głowę i wrócił do grzebania patykiem w piasku.
– Z piaskiem mam żreć?
– No moje – zakrzyknął ponownie Maxwell. – No chyba nie tej pseudoangielskiej ofermy! 
– Nie no, Ramseya to nie – poparła go L. – Nie lubię, jak szwabisz.
– Nikt ci nie kazał się w tym babrać – mruknęła Iza.
– A ja lubię niemiecki. Będzie miało pucołowate policzki? – zapytała M.
– Eeeeeee, chciałem pomóc, Fer.
– Grzebać kijem? Proszę cię… Czy może on ci się tam żali po cichu, co? – Iza uniosła ze śmiechem brew.
– Piasek jest passé – Lol spojrzała na wymalowane jakimś ni to beżem, ni to różem paznokcie, po czym dodała: – Poza tym z tym brzuchem to ja ledwo się ruszam.
– Ale ja nie mam pucołowatych policzków – zaprotestował Max.
– Puci-Puci, owszem, masz.
Biedny Brazylijczyk jedynie wzniósł oczy ku niebu. Niebo jednak chyba go nie lubiło, ani nie zagrzmiało, ani nie zesłało gołębi, ani nic. Peszek.
– Gdyby się żalił, nie umiałby trafić kijem w piach – zakpiła Lola.
– Tak, mówi, jaka to niedobra dla niego jesteś, bo dziecka nie chcesz – odszczekał się Bask.
– I tak nie umie trafiać – ucięła Iza.
– Nie chodzi o Deu?
– To był sarkazm, Iza – sprostował.
– Kto nie chce dziecka? – zainteresowała się natychmiast Lol. – Jak można nie chcieć mieć dzieci?
– Ja to bym nie chciał czwartej córki… – wtrącił cichutko Andrade.
– A już miałam nadzieję… – westchnęła blondynka. – Ja nie chcę dziecka, Loluś.
– Ja nie mogę teraz, bo zniszczy mi moją obiecującą karierę medyczną – powiedziała, ni to z smutkiem, ni to z radością – w gruncie rzeczy obojętnie Marta.
– TO TY NIE JESTEŚ W KOŃCU W TEJ CIĄŻY?! – zdziwiła się. – Torres, ty niedojdo życiowa – wyśmiała Rudego. 
– Nie do końca wiem, o czym mówimy… – znów wtrącił nieśmiało Andrade. 
– SIOSTRA, ALE JAVIER MIAŁ CI BACHORA ZROBIĆ!
– A CHUJ WIE, SISI!
– TO ZROB TEST! Max jest, Max może będzie umiał to chyba odczytać – Lola obdarzyła swego wybranka buziakiem, po czym rozłożyła się wygodnie na leżaku. – A mnie dzieciak kariery nie zniszczy? – prychnęła.
Torres nic sobie nie robił z obelg i dalej grzebał w piasku tym przeklętym patykiem.
– Rudy, daj spokój. Chodź się bawić jak grzeczny chłopiec.
– Baw się z Deu – syknął.
– No widzicie, dziewczyny. Jak do ściany… – podsumowała Iza.
– Nie chce mi się wstawać – przyznała M.
– Tak szczerze, Izia, to gdyby nie dzieciak, to ja bym się z Deu pobawiła – szepnęła konspiracyjnie Lol. 
– To wyślij tę swoją szwabską ofermę – odparł coraz mniej onieśmielony Max.
– I on za mnie nasika, Andrade, myśl – syknęła poirytowana blondynka.
– A skąd ja mam wiedzieć, jak działają testy ciążowe? – wzruszył ramionami niewzruszony. – Lol, jak ja się cieszę, że ty jednak w tej ciąży jesteś.
– Ja mniej – prychnęła szatynka.
– Masz trzy córki? – zaproponował rozwiązanie Javier.
– Jakbym się nie bawiła z Deu, to Torres by się nie obraził – szepnęła Loli Iza. – Deu wyraźnie opisał w walentynce, jak się bawiliśmy, a Rudy to oczywiście przeczytał. Nie szanując prywatności – te słowa niemal wykrzyczała, żeby Fernando ją dobrze usłyszał.
– Naruszył twoją nietykalność osobistą, co według kodeksu cywilnego jest naruszeniem dobra osobistego – skomentowała M. – Możesz ubiegać się o rekompensatę z powodu poniesionych szkód psychicznych.
– I módlcie się, żebym miał wreszcie pierwszego syna. A co ja nad Giulią stałem, jak robiła testy? – obruszył się. 
– Pobawiłabym się za ciebie – rozmarzyła się cichutko Lola. – No ale będę mieć małego chyba Andrade, więc nie narzekam. A Deu jest taki słoooodkiiii, że jeszcze wysyła walentynki! Puci-puci, chcę walentynkę! 
Maxwell o mało nie zakrztusił się pitą akurat wodą. 
– Co?
– No walentynkę, taką kartkę z serduszkami i kiczowatym wierszykiem!
– W przyszłym roku dostaniesz. Nie ruszam się stąd. 
– W przyszłym roku twój syn już prędzej mi coś da niż ty.
– Marta, a może zostaniesz prawnikiem? Na przykład rozwodowym? – zasugerował Andrade
– Kurde, Marta! – wykrzyknęła z podziwem Iza. – Może i tak zrobię…
– Medycyna mnie bardziej kręci, wtedy będę mogła w końcu wkręcić się jakoś do Realu – uśmiechnęła się.
– To jednak chcesz wrócić do Ikera! – zakrzyknęła z triumfem w głośnie Lola.
Maxwell milczał.
– Aaa, Max, tak, powinieneś stać, a że złym mężem jesteś… – zganiła go M. – WCALE NIE!
– Ja złym mężem? – oburzył się Andrade. – Giulia jest złą żoną! Przez tyle lat syna mi nie dała! 
– Módlcie się, żeby ten bachor to był chłopak – syknęła Lola, słuchając tego. – To do Álvaro? Niee, ostatnio mówił, że się rozeszliście na ever forever czy jakoś tak.
– Tak, Deu jest bardzo słodki – uśmiechnęła się Iza. – Przynajmniej coś od niego dostałam, Rudy poza „fochem” nie dał mi niczego. Nawet tego dzieciaka mi nie zrobił… Álvaro? Álvaro jest fajny!
– Gadasz jak ten książę z filmu „Księżna”, tego o Anglii, wiesz…  – motała się ukochana Baska. – COO POWIEDZIAŁ? – zakrztusiła się.
– Ekhem…. – chrząknął Javier.
– Czekaj, to on ci tego dziecka na pewno nie zrobił? – powtórzyła Lola, po czym zaczęła się histerycznie śmiać. – Torres, ty cioto! 
– No ale ja chcę syna! Poza tym cicho, Lols kocham – wciąż się oburzał Max. – Filmu nie widziałem, zresztą…
– Kto, jakie dziecko, co? Wypadłam z tematu –  zerknęła M. na Javiera.
– Torres, hahahahahah, ty cioto – zaśmiewała się dalej Lol. Dopiero po dobrej minucie się opanowała. – Iza, zmajstruj sobie dziecko z Deu, przynajmniej będzie inteligentne. A mówił, że jestem taka słodka etc – wybrnęła dyplomatycznie Lola. 
– Ale z nim nie spałaś? – upewnił się Max.
– A ja cię pytam, czy sypiasz z żoną? – prychnęła ironicznie szatynka.
– Deu jest inteligentny? – zapytała M. – Dziewczyny, sorry, ale HAHAHAHAHAHAHAHAHAH!
– No nie – mruknęła Iza.
– Nie moja wina – burknął pod nosem Fernando.
– Któż to się odezwał? No niemożliwe… To czyja wina, jak nie twoja? Nawet się nie zabezpieczaliśmy. Masz rację, Lola. Jak chcę bachora, to muszę iść do Deu. I tak, Marta, jest inteligentny.
– Ale, ale… To nie chodzi razem… – śmiała się nadal M.
– Inteligentniejszy od Rudego! – zakrzyknęła Lola. – To co, zaklepujemy Młodemu lot i majstrujesz bachora? To będzie smutne, jak mały Andrade będzie sam.
– Twoja, Torres – zaśmiał się Maxwell. – To trzeba być niedojdą, żeby dziecka nie umieć zrobić
– Skoro Rudemu to wisi, to rezerwujemy – rozpromieniła się Iza.
– Niedojda robi cztery córki pod rząd – syknął Torres. – I nikt tu nie przyjeżdża. Iza jest moja, nie jakiegoś młodzieniaszka – wstał, ściskając mocno patyk od grzebania w piasku.
– Puci-puci, kochanie, gdzie jest mój telefon?
– Na łóżku w pokoju. 
– Przyniesiesz mi? – wyszczerzyło się dziewczę, po czym zapiała: – Auć, mały, znów zaczynasz? 
Maxwell westchnął, cmoknął ją w policzek, po czym powędrował do pokoju.
– Nie cztery, tylko trzy, Torres – sprostowała Lola. – I nie naraz, bo jedna ma coś sześć lat, druga chyba cztery, a najmniejsza dwa. Tak mi się zdaje.
– Po co, lól – zaśmiała się znowu Marta. Miała chyba dobry humor, mimo fatalnej formy Realu.
– No to mówię, że pod rząd. Poza tym ja mu dzieciaków nie liczę…
– On przynajmniej ma dziewczynki, a nie tak jak ty dzieci nie umie płodzić! – odgryzła się Lola. – Marta, ćpałaś?
– Czy ja wiem… – znowu wybuchła chichotem tak, że aż Javi popatrzył na nią z zaniepokojeniem.
– Iza, chodź, idziemy płodzić syna!
– Gniewasz się na mnie.
– Trudno. Przeżyję.
– Nic z tego. Miałeś czas. Teraz się opalam… Poza tym nie przejmuj się aż tak ich opinią. Miej trochę swojej dumy, co?
– Javier, czy ona coś ćpała? – ponowiła pytanie Lola.
– Torres, jakiś ty wrażliwy na brak dziecka – zaszydził Max, wracając z telefonem. 
– Wybierz "Gerdzik", daj mi telefon… – instruowała Lola. – I zaklep bilet.
– N-nie widziałem – odpowiedział skonsternowany.
– Ej, Lola! Po co on? Iza nawet dziecka nie chce – protestował Fernando.
– Javier! Jej się pilnuje! – oburzyła się Lola, po czym skupiła się na telefonie. – Gerdzik, skarbie? – zapiała. – Przyleciałbyś do Izii, bo ta Ruda niedojda dziecka zrobić nie umie, a mój mały Andrade powinien mieć przyjaciół – zaczęła gadać jak najęta. Potem chwila ciszy i ten triumfalny uśmiech. – Iziu, załatwione, Młody będzie jutro. 
– Diabeł, a nie kobieta, diabeł… – westchnął Max.
– Mnie, po co, przecież jestem odpowiedzialna – nadal zrywała boki Marta.
– Jej nie upilnujesz…
– Może jestem głupszą siostrą, no ale Marcie szkodzą prochy. I nadmiar czekolady.
– Dziękuję – Iza uśmiechnęła się szeroko, na co Torres warknął:
– Lola, zabiję cię. Jak już urodzisz, rzecz jasna.
– Czekolady? Jeszcze dzisiaj nie jadłam!
– Torres, a tylko spróbujesz – stanął w jej obronie Max. – Mam goryla w ochronie.
– Znaczy się Zlatana? – upewniła się Lola. 
– Mam Zlatana w ochronie… Lol, to brzmi gorzej.
– No ale goryl…
– To wolisz niedźwiedzia?
– A nie łatwiej moją słodką, Zlatanową mordeczkę? – zaszydziła. Maxwell się zapowietrzył. – Oj, Puci-Puci.
– Zlatana? Serio, Max? Sam nie umiesz jej obronić?
– Torres, on jest ładny, nie musi być przesadnie mądry – odgryzła się Lola.
– Jak ty, jak jeszcze nie byłeś rudy – odezwała się Iza i natychmiast została spiorunowana Torresowym wzrokiem.
– Max, a pamiętasz… – zaczęła Lola. 
– MILCZ! – natychmiast uciszył ją Brazylijczyk, zamykając jej przy okazji usta pocałunkiem. – Nie pamiętam.
– Max, ale czemu nie pamiętasz? – drążyła Lola. – To było takie…
– Lola, milcz, proszę.
– Dostałam smsa od Deu – zawołała Iza, wpatrując się w swój telefon z iskierkami w oczach.
– Co napisał?! – Lola natychmiast zmieniła obiekt zainteresowań, na co Max odetchnął w wyraźną ulgą. Najwyraźniej jednak owe coś pamiętał i nie wspominał tego najlepiej
– Zaaaaaajebiście – powiedział Javier, wstając w końcu z piachu. Widocznie znudził się szukaniem dziury w całym z Torresem.
– Że nie może się doczekać aż mnie zobaczy i takie tam. A o co chodzi z pamiętaniem? – spytała blondynka, odpisując Deu i spojrzała na Lolę.
– Te, Martínez, idziemy do wody? Gorąco tu kurewsko – zaproponował Andrade, skutecznie uciekając od niepamiętania.
– Zaraz wam opowiem – rozszczerzyła się Lola, szepcząc to baaaaardzo cicho.
– Żeby dostać szoku termicznego? Nein, danke.
– No chodź, Torres cały w piachu, zdołowany, bądźmy dobrymi kumplami. Poza tym to Karaiby, tutaj woda ma z dwadzieścia parę stopni nonstop! 
– Javier, no idź – zaskomliła Lola. – Może nawet wybaczę ci bycie BASKIJSKIM ZDRAJCĄ.
– Chodź. Możecie mnie utopić – zaoferował się Rudy.
– Oho, ktoś tu ma ostrą depresję – zakpiła Lola.
– No dobraaaaaaaaaaaaaa – powiedział powściągliwie. 
– Lols, a ty nadal o tym samym – zła była Marta, oj bardzo zła.
– Ciekawe przez kogo – mruknął.
– Bo on JEST BASKIJSKIM ZDRAJCĄ! – warknęła. – No już, idźcie stąd szybko – machnęła dłonią, goniąc całe męskie towarzystwo. – To co? Ploty!
– Idę, idę, jeśli mnie wyrzucasz – obraził się.
– Wyrzucam, bo zostawiłeś mój biedny Athletic – prychnęła. – A co do pamiętania… – po czym celowo przerwała.
– A idź… – nie dokończył, podążając za Maxwellem.
– No, Lola, mów. Faceci sobie poszli – nalegała Iza.
– Stare dzieje, jeszcze z Amsterdamu… no bo wy jeździcie po Rudym, to wyobraźcie sobie Puci-Puci wytlenione jak Torres w swych najlepszych czasach – roześmiała się głupio Lola.
– Wow, Amerykę odkryłaś, Chyba każdy to wie. Już – Marta była obojętna na opowiadania o Puci-Puci
– Ja nie wiem – obruszyła się Iza.
– Zawsze byłaś obojętna na mojego Puci-Puci – prychnęła Lola, staczając się z leżaczka. – MAX! 
– CO CHCESZ?!
– ZIMNA TA WODA?!
– CHODŹ, PRZEKONASZ SIĘ!
No to poszła. Po chwili doszło wszystkich tylko:
– Kurwa mać, czemu ona nie jest zimna!!!!!!!
– Bo mnie nie rusza! – odkrzyknęła Marta.
– W sumie to dobrze, że cię nie rusza – doszła do wniosku Lola. – Ale ja go kocham, bo jego nie interesuje, z kim spałam!
– Już wróciłaś?
– Słyszysz, Torres? – krzyknęła Iza. – Taki facet to skarb!
– Czy ja wiem, czy skarb? – stwierdziła Lola, znów układając się na leżaczku. – Taki facet to ma żonę.
– Nie mówię, że ideał. Skarb – uśmiechnęła się blondynka.
– W sumie żona to plus – westchnęła Lola po kolejnym dłuższym namyśle. – Prasa się nie rzuca, nie nic…
– Tylko żona się rzuca na mnie. 
– Jest głupia, Puci-Puci.
– Nie zaprzeczę.

*koniec odcinka 6*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz