Lola
rozciągnęła się, siedząc na miękkim leżaczku u boku swojego prawdziwego
ukochanego – o mniej lub więcej dziwo: nie Ramseya – po czym spojrzała na
niego, roześmiała się i rzuciła:
– Czy tylko
mi się wydaje, czy Max ma pucołowate policzki?
– A ta dalej
o tym samym… – mruknęła M.
Szatyneczka
przechyliła głowę o jakiś trzydzieści dwa stopnie, po czym bezpardonowo
chwyciła Brazylijczyka za policzki i zapiszczała:
– Puci-puci,
skarbie!
O dziwo, ten
pozostał niewzruszony, co najwyżej podśmiewał się z niej pod nosem.
– Fejspalm –
rzucił Javier, nudząc się na leżaku obok Marty.
Iza wybuchła
śmiechem, upuszczając pudełeczko z kremem do opalania.
– Kochanie,
mógłbyś mi go podać? – spytała, robiąc słodkie oczka do Torresa.
Ten nawet na
nią nie spojrzał, zajęty grzebaniem patykiem w piasku.
– Czy nikt mnie
nie wesprze? – oburzyła się Lola. – Torres tęskni za sezamkami, czy zgubił coś
w tym piachu?
– Nasmarować
ci plecy, Lol? – zainteresował się Max, mając cichą nadzieję, że Rude to to
odciągnie uwagę szatyneczki od jego własnych wcale nie pucołowatych policzków.
– A mógłbyś?
– rozjaśniło się dziewczę. Skinął głową. – Mój Puci-Puci – rozszerzyła się
czule.
– Torres się
na mnie obraził – powiedziała Iza, wpatrując się z dumą z siebie w jego plecy.
– Torres
zachowuje się jak upośledzony – skomentowała M.
– Torres,
pomóc ci szukać czegoś? – zapalił się Javi.
– Torres
jest upośledzony – sprecyzowała Lola. – Bez urazy, Isabel.
– Jeszcze
jeden, kurwa – jęknęła M.
– Nie,
spoko. I przewrażliwiony. Wścieka się, bo dostałam rano walentynkę od Deu…
– Tja, ty
chociaż coś dostałaś, Izia – prychnęła Marta.
– Max, a
może tak ty też z nimi w piachu pogrzebiesz? – zironizowała Lol.
– Wolę
jednak ciebie – uśmiechnął się delikatnie Andrade, rozsmarowując kolejną porcję
kremu na jej plecach. – I nasze małe kochane cudo.
– Ja
dostałam Maxa! – wtrąciła Lola w rozmowę. – Przyleciał do mnie z Paryża, a
wiecie, jak ciężko było… – po czym urwała gwałtownie. – No, a on dostał
dziecko.
– Liczyłam
na coś od Rudego, ale foch to foch – mruknęła Iza, sięgając do torby po paczkę
sezamków. – Chcecie? – spytała dziewczyn.
– To kogo te
dziecko jest w końcu? – krzyknął znad piasku Javier.
– Jestem
uczulona, ale daj Puci-Puci – odparła Lola.
– Nie chcę.
No jak to czyje? MOJE!
– Nein, nie
lubię.
– Siostra,
za jakie grzechy szwabisz?
– Którego
mężczyzny – sprecyzował Javier.
– To od
Bawarii Javusia – wyjaśniła.
– Chłopaki?
– Iza podsunęła im całą paczkę sezamków. Torres przez chwilę patrzył na nie z
ochotą, jednak szybko odwrócił głowę i wrócił do grzebania patykiem w piasku.
– Z piaskiem
mam żreć?
– No moje –
zakrzyknął ponownie Maxwell. – No chyba nie tej pseudoangielskiej ofermy!
– Nie no,
Ramseya to nie – poparła go L. – Nie lubię, jak szwabisz.
– Nikt ci
nie kazał się w tym babrać – mruknęła Iza.
– A ja lubię
niemiecki. Będzie miało pucołowate policzki? – zapytała M.
– Eeeeeee,
chciałem pomóc, Fer.
– Grzebać
kijem? Proszę cię… Czy może on ci się tam żali po cichu, co? – Iza uniosła ze
śmiechem brew.
– Piasek
jest passé – Lol spojrzała na wymalowane jakimś ni to beżem, ni to różem
paznokcie, po czym dodała: – Poza tym z tym brzuchem to ja ledwo się ruszam.
– Ale ja nie
mam pucołowatych policzków – zaprotestował Max.
– Puci-Puci,
owszem, masz.
Biedny
Brazylijczyk jedynie wzniósł oczy ku niebu. Niebo jednak chyba go nie lubiło, ani
nie zagrzmiało, ani nie zesłało gołębi, ani nic. Peszek.
– Gdyby się
żalił, nie umiałby trafić kijem w piach – zakpiła Lola.
– Tak, mówi,
jaka to niedobra dla niego jesteś, bo dziecka nie chcesz – odszczekał się Bask.
– I tak nie
umie trafiać – ucięła Iza.
– Nie chodzi
o Deu?
– To był
sarkazm, Iza – sprostował.
– Kto nie
chce dziecka? – zainteresowała się natychmiast Lol. – Jak można nie chcieć mieć
dzieci?
– Ja to bym
nie chciał czwartej córki… – wtrącił cichutko Andrade.
– A już
miałam nadzieję… – westchnęła blondynka. – Ja nie chcę dziecka, Loluś.
– Ja nie
mogę teraz, bo zniszczy mi moją obiecującą karierę medyczną – powiedziała, ni
to z smutkiem, ni to z radością – w gruncie rzeczy obojętnie Marta.
– TO TY NIE
JESTEŚ W KOŃCU W TEJ CIĄŻY?! – zdziwiła się. – Torres, ty niedojdo życiowa –
wyśmiała Rudego.
– Nie do
końca wiem, o czym mówimy… – znów wtrącił nieśmiało Andrade.
– SIOSTRA,
ALE JAVIER MIAŁ CI BACHORA ZROBIĆ!
– A CHUJ
WIE, SISI!
– TO ZROB
TEST! Max jest, Max może będzie umiał to chyba odczytać – Lola obdarzyła swego
wybranka buziakiem, po czym rozłożyła się wygodnie na leżaku. – A mnie dzieciak
kariery nie zniszczy? – prychnęła.
Torres nic
sobie nie robił z obelg i dalej grzebał w piasku tym przeklętym patykiem.
– Rudy, daj
spokój. Chodź się bawić jak grzeczny chłopiec.
– Baw się z
Deu – syknął.
– No
widzicie, dziewczyny. Jak do ściany… – podsumowała Iza.
– Nie chce
mi się wstawać – przyznała M.
– Tak
szczerze, Izia, to gdyby nie dzieciak, to ja bym się z Deu pobawiła – szepnęła
konspiracyjnie Lol.
– To wyślij
tę swoją szwabską ofermę – odparł coraz mniej onieśmielony Max.
– I on za
mnie nasika, Andrade, myśl – syknęła poirytowana blondynka.
– A skąd ja
mam wiedzieć, jak działają testy ciążowe? – wzruszył ramionami niewzruszony. –
Lol, jak ja się cieszę, że ty jednak w tej ciąży jesteś.
– Ja mniej –
prychnęła szatynka.
– Masz trzy
córki? – zaproponował rozwiązanie Javier.
– Jakbym się
nie bawiła z Deu, to Torres by się nie obraził – szepnęła Loli Iza. – Deu
wyraźnie opisał w walentynce, jak się bawiliśmy, a Rudy to oczywiście
przeczytał. Nie szanując prywatności – te słowa niemal wykrzyczała, żeby
Fernando ją dobrze usłyszał.
– Naruszył
twoją nietykalność osobistą, co według kodeksu cywilnego jest naruszeniem dobra
osobistego – skomentowała M. – Możesz ubiegać się o rekompensatę z powodu
poniesionych szkód psychicznych.
– I módlcie
się, żebym miał wreszcie pierwszego syna. A co ja nad Giulią stałem, jak robiła
testy? – obruszył się.
–
Pobawiłabym się za ciebie – rozmarzyła się cichutko Lola. – No ale będę mieć
małego chyba Andrade, więc nie narzekam. A Deu jest taki słoooodkiiii, że
jeszcze wysyła walentynki! Puci-puci, chcę walentynkę!
Maxwell o
mało nie zakrztusił się pitą akurat wodą.
– Co?
– No
walentynkę, taką kartkę z serduszkami i kiczowatym wierszykiem!
– W
przyszłym roku dostaniesz. Nie ruszam się stąd.
– W
przyszłym roku twój syn już prędzej mi coś da niż ty.
– Marta, a
może zostaniesz prawnikiem? Na przykład rozwodowym? – zasugerował Andrade
– Kurde,
Marta! – wykrzyknęła z podziwem Iza. – Może i tak zrobię…
– Medycyna
mnie bardziej kręci, wtedy będę mogła w końcu wkręcić się jakoś do Realu –
uśmiechnęła się.
– To jednak
chcesz wrócić do Ikera! – zakrzyknęła z triumfem w głośnie Lola.
Maxwell
milczał.
– Aaa, Max,
tak, powinieneś stać, a że złym mężem jesteś… – zganiła go M. – WCALE NIE!
– Ja złym
mężem? – oburzył się Andrade. – Giulia jest złą żoną! Przez tyle lat syna mi
nie dała!
– Módlcie
się, żeby ten bachor to był chłopak – syknęła Lola, słuchając tego. – To do
Álvaro? Niee, ostatnio mówił, że się rozeszliście na ever forever czy jakoś
tak.
– Tak, Deu
jest bardzo słodki – uśmiechnęła się Iza. – Przynajmniej coś od niego dostałam,
Rudy poza „fochem” nie dał mi niczego. Nawet tego dzieciaka mi nie zrobił…
Álvaro? Álvaro jest fajny!
– Gadasz jak
ten książę z filmu „Księżna”, tego o Anglii, wiesz… – motała się ukochana
Baska. – COO POWIEDZIAŁ? – zakrztusiła się.
– Ekhem…. –
chrząknął Javier.
– Czekaj, to
on ci tego dziecka na pewno nie zrobił? – powtórzyła Lola, po czym zaczęła się
histerycznie śmiać. – Torres, ty cioto!
– No ale ja
chcę syna! Poza tym cicho, Lols kocham – wciąż się oburzał Max. – Filmu nie
widziałem, zresztą…
– Kto, jakie
dziecko, co? Wypadłam z tematu – zerknęła M. na Javiera.
– Torres,
hahahahahah, ty cioto – zaśmiewała się dalej Lol. Dopiero po dobrej minucie się
opanowała. – Iza, zmajstruj sobie dziecko z Deu, przynajmniej będzie
inteligentne. A mówił, że jestem taka słodka etc – wybrnęła dyplomatycznie
Lola.
– Ale z nim
nie spałaś? – upewnił się Max.
– A ja cię
pytam, czy sypiasz z żoną? – prychnęła ironicznie szatynka.
– Deu jest
inteligentny? – zapytała M. – Dziewczyny, sorry, ale HAHAHAHAHAHAHAHAHAH!
– No nie –
mruknęła Iza.
– Nie moja
wina – burknął pod nosem Fernando.
– Któż to
się odezwał? No niemożliwe… To czyja wina, jak nie twoja? Nawet się nie
zabezpieczaliśmy. Masz rację, Lola. Jak chcę bachora, to muszę iść do Deu. I
tak, Marta, jest inteligentny.
– Ale, ale…
To nie chodzi razem… – śmiała się nadal M.
–
Inteligentniejszy od Rudego! – zakrzyknęła Lola. – To co, zaklepujemy Młodemu
lot i majstrujesz bachora? To będzie smutne, jak mały Andrade będzie sam.
– Twoja,
Torres – zaśmiał się Maxwell. – To trzeba być niedojdą, żeby dziecka nie umieć
zrobić
– Skoro
Rudemu to wisi, to rezerwujemy – rozpromieniła się Iza.
– Niedojda
robi cztery córki pod rząd – syknął Torres. – I nikt tu nie przyjeżdża. Iza
jest moja, nie jakiegoś młodzieniaszka – wstał, ściskając mocno patyk od
grzebania w piasku.
– Puci-puci,
kochanie, gdzie jest mój telefon?
– Na łóżku w
pokoju.
–
Przyniesiesz mi? – wyszczerzyło się dziewczę, po czym zapiała: – Auć, mały,
znów zaczynasz?
Maxwell
westchnął, cmoknął ją w policzek, po czym powędrował do pokoju.
– Nie
cztery, tylko trzy, Torres – sprostowała Lola. – I nie naraz, bo jedna ma coś
sześć lat, druga chyba cztery, a najmniejsza dwa. Tak mi się zdaje.
– Po co, lól
– zaśmiała się znowu Marta. Miała chyba dobry humor, mimo fatalnej formy Realu.
– No to
mówię, że pod rząd. Poza tym ja mu dzieciaków nie liczę…
– On
przynajmniej ma dziewczynki, a nie tak jak ty dzieci nie umie płodzić! –
odgryzła się Lola. – Marta, ćpałaś?
– Czy ja
wiem… – znowu wybuchła chichotem tak, że aż Javi popatrzył na nią z
zaniepokojeniem.
– Iza,
chodź, idziemy płodzić syna!
– Gniewasz
się na mnie.
– Trudno.
Przeżyję.
– Nic z
tego. Miałeś czas. Teraz się opalam… Poza tym nie przejmuj się aż tak ich
opinią. Miej trochę swojej dumy, co?
– Javier,
czy ona coś ćpała? – ponowiła pytanie Lola.
– Torres,
jakiś ty wrażliwy na brak dziecka – zaszydził Max, wracając z telefonem.
– Wybierz
"Gerdzik", daj mi telefon… – instruowała Lola. – I zaklep bilet.
– N-nie
widziałem – odpowiedział skonsternowany.
– Ej, Lola!
Po co on? Iza nawet dziecka nie chce – protestował Fernando.
– Javier!
Jej się pilnuje! – oburzyła się Lola, po czym skupiła się na telefonie. –
Gerdzik, skarbie? – zapiała. – Przyleciałbyś do Izii, bo ta Ruda niedojda
dziecka zrobić nie umie, a mój mały Andrade powinien mieć przyjaciół – zaczęła
gadać jak najęta. Potem chwila ciszy i ten triumfalny uśmiech. – Iziu,
załatwione, Młody będzie jutro.
– Diabeł, a
nie kobieta, diabeł… – westchnął Max.
– Mnie, po
co, przecież jestem odpowiedzialna – nadal zrywała boki Marta.
– Jej nie
upilnujesz…
– Może
jestem głupszą siostrą, no ale Marcie szkodzą prochy. I nadmiar czekolady.
– Dziękuję –
Iza uśmiechnęła się szeroko, na co Torres warknął:
– Lola,
zabiję cię. Jak już urodzisz, rzecz jasna.
– Czekolady?
Jeszcze dzisiaj nie jadłam!
– Torres, a
tylko spróbujesz – stanął w jej obronie Max. – Mam goryla w ochronie.
– Znaczy się
Zlatana? – upewniła się Lola.
– Mam
Zlatana w ochronie… Lol, to brzmi gorzej.
– No ale
goryl…
– To wolisz
niedźwiedzia?
– A nie
łatwiej moją słodką, Zlatanową mordeczkę? – zaszydziła. Maxwell się
zapowietrzył. – Oj, Puci-Puci.
– Zlatana?
Serio, Max? Sam nie umiesz jej obronić?
– Torres, on
jest ładny, nie musi być przesadnie mądry – odgryzła się Lola.
– Jak ty,
jak jeszcze nie byłeś rudy – odezwała się Iza i natychmiast została
spiorunowana Torresowym wzrokiem.
– Max, a
pamiętasz… – zaczęła Lola.
– MILCZ! –
natychmiast uciszył ją Brazylijczyk, zamykając jej przy okazji usta
pocałunkiem. – Nie pamiętam.
– Max, ale
czemu nie pamiętasz? – drążyła Lola. – To było takie…
– Lola,
milcz, proszę.
– Dostałam
smsa od Deu – zawołała Iza, wpatrując się w swój telefon z iskierkami w oczach.
– Co
napisał?! – Lola natychmiast zmieniła obiekt zainteresowań, na co Max odetchnął
w wyraźną ulgą. Najwyraźniej jednak owe coś pamiętał i nie wspominał tego
najlepiej
–
Zaaaaaajebiście – powiedział Javier, wstając w końcu z piachu. Widocznie
znudził się szukaniem dziury w całym z Torresem.
– Że nie
może się doczekać aż mnie zobaczy i takie tam. A o co chodzi z pamiętaniem? –
spytała blondynka, odpisując Deu i spojrzała na Lolę.
– Te,
Martínez, idziemy do wody? Gorąco tu kurewsko – zaproponował Andrade,
skutecznie uciekając od niepamiętania.
– Zaraz wam
opowiem – rozszczerzyła się Lola, szepcząc to baaaaardzo cicho.
– Żeby
dostać szoku termicznego? Nein, danke.
– No chodź,
Torres cały w piachu, zdołowany, bądźmy dobrymi kumplami. Poza tym to Karaiby,
tutaj woda ma z dwadzieścia parę stopni nonstop!
– Javier, no
idź – zaskomliła Lola. – Może nawet wybaczę ci bycie BASKIJSKIM ZDRAJCĄ.
– Chodź.
Możecie mnie utopić – zaoferował się Rudy.
– Oho, ktoś
tu ma ostrą depresję – zakpiła Lola.
– No
dobraaaaaaaaaaaaaa – powiedział powściągliwie.
– Lols, a ty
nadal o tym samym – zła była Marta, oj bardzo zła.
– Ciekawe
przez kogo – mruknął.
– Bo on JEST
BASKIJSKIM ZDRAJCĄ! – warknęła. – No już, idźcie stąd szybko – machnęła dłonią,
goniąc całe męskie towarzystwo. – To co? Ploty!
– Idę, idę,
jeśli mnie wyrzucasz – obraził się.
– Wyrzucam,
bo zostawiłeś mój biedny Athletic – prychnęła. – A co do pamiętania… – po czym
celowo przerwała.
– A idź… –
nie dokończył, podążając za Maxwellem.
– No, Lola,
mów. Faceci sobie poszli – nalegała Iza.
– Stare
dzieje, jeszcze z Amsterdamu… no bo wy jeździcie po Rudym, to wyobraźcie sobie
Puci-Puci wytlenione jak Torres w swych najlepszych czasach – roześmiała się
głupio Lola.
– Wow,
Amerykę odkryłaś, Chyba każdy to wie. Już – Marta była obojętna na opowiadania
o Puci-Puci
– Ja nie
wiem – obruszyła się Iza.
– Zawsze
byłaś obojętna na mojego Puci-Puci – prychnęła Lola, staczając się z leżaczka.
– MAX!
– CO
CHCESZ?!
– ZIMNA TA
WODA?!
– CHODŹ,
PRZEKONASZ SIĘ!
No to
poszła. Po chwili doszło wszystkich tylko:
– Kurwa mać,
czemu ona nie jest zimna!!!!!!!
– Bo mnie
nie rusza! – odkrzyknęła Marta.
– W sumie to
dobrze, że cię nie rusza – doszła do wniosku Lola. – Ale ja go kocham, bo jego
nie interesuje, z kim spałam!
– Już
wróciłaś?
– Słyszysz,
Torres? – krzyknęła Iza. – Taki facet to skarb!
– Czy ja
wiem, czy skarb? – stwierdziła Lola, znów układając się na leżaczku. – Taki
facet to ma żonę.
– Nie mówię,
że ideał. Skarb – uśmiechnęła się blondynka.
– W sumie
żona to plus – westchnęła Lola po kolejnym dłuższym namyśle. – Prasa się nie
rzuca, nie nic…
– Tylko żona
się rzuca na mnie.
– Jest
głupia, Puci-Puci.
– Nie
zaprzeczę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz